Nie licząc dwóch dni na plaży w Chorwacji, ostatni raz oddawaliśmy się nic nie robieniu w warunkach zbliżonych do tutejszych jakieś 12 lat temu. I okazuje się, że upływ czasu wypalił swoiste piętno na naszym podejściu do leniuchowania. Nie jesteśmy zwolennikami sportów wodnych (jaskinie to co innego!), a to oznacza, że niewiele nam zostało z dostępnych tutaj atrakcji. Główna ulica Caye Caulker zachęca bowiem szyldami do wypraw nurkowych, snorkelingowych, nauki windsurfingu czy paddle boardingu. Ale nic z tych rzeczy. Ograniczamy się do spacerów i jazdy rowerem. A pieniądze wolimy wydać w sposób aktywny inaczej, przenosząc się z kawiarni do barów i plażowych restauracji. Po dwóch dniach myszkowania po tej malutkiej wyspie i zapoznaniu się z wieloma opcjami żywieniowymi z pewną jednak konsternacją stwierdziliśmy, że najlepiej (zarówno na śniadanie, jak i kolację) karmią Francuzi, choć konkurują ze sobą przedstawiciele wielu nacji. W swych spacerach nie omijaliśmy też sklepów spożywczych, z których przynajmniej 90% prowadzą tutejsi Chińczycy (a w każdym sklepie towar najwyraźniej z tego samego źródła). Nasz pensjonacik prowadzi za to Włoszka, której wujek ma… gospodarstwo rolne w Polsce, bo tak się wżenił :) istny tu miks wszystkiego ze wszystkim.
Nie są to wysokobudżetowe Karaiby. Prywatne samochody nie są na wyspie dozwolone, cały ruch odbywa się meleksami i rowerami. Hotele mają co najwyżej dwa piętra, a i tak w krajobrazie dominują małe pensjonaciki i domki do wynajęcia. Główna ulica także ma charakter małomiasteczkowy, a nie kurortowy. Da się to wszystko polubić, ale pewnie potrzeba na to więcej niż dwa spędzone tu dni…
Piękny Tukan ;-)
te puste plaże i kolor wody… zazdraszczam tych dwóch dni nicnierobienia ;)
a w Stolycy zamróz trzyma i nie chce odpuścić mimo gorących informacji, że Rolling Stones zagrają na najgorzej nagłośnionej sali koncertowej ;)
Jakoś nie docenialiśmy tych dwóch dni nicnierobienia na miejscu, a teraz tęsknimy :/