Irlandia i Irlandia Płn. 21-27 maja 2008

Drugą wycieczkę do Irlandii odbyliśmy w gronie pięcioosobowym. Oto lakoniczna relacja Maćka:

środa
Bilety kupione na Ryanaira kilka miesięcy wcześniej, walizki i plecaki spakowane i ruszamy do Irlandii. Loty z Warszawy i Krakowa do Dublina, bez komplikacji. Po przylocie biegiem w deszczu do terminalu pomiędzy manewrującymi pojazdami lotniskowymi. Długi spacer, kontrola paszportowa i z bagażami na parking po zamówiony wcześniej samochód. Dziwne, że to pasażer prowadzi. Ale znaki nakazujące jechać po lewej upewniają nas, że tak ma być. Nocne poszukiwanie zarezerwowanego noclegu w Malahide, najpierw bez mapy, potem jednak się poddaliśmy klucząc gdzieś po pustym centrum handlowym. Mapa okazała się niezbędna. Mieliśmy dwie, za kilka dni się okaże, że niezgodne ze sobą. Kilka kilometrów jazdy i oto irlandzki domek ze starą gospodynią. O dziwo, w miarę ją rozumiemy. Po krótkim rozpakowaniu nocne wyjście do miasteczka – jest 1 w nocy i właśnie wysypują się ostatni goście z pubów. Młodzi, grubi, brzydcy, w dresach, pijani i pohukujący na siebie. Ale na nas uwagi nie zwracają. Zakupy na stacji benzynowej i powrót do domu. Wkrótce idziemy spać.

czwartek
Irlandzkie śniadanie – czyli kiełbaski, kiszka, bekon, jajko sadzone, ciepły pomidor, fasolka po bretońsku, tosty i dżem do tego herbata z mlekiem. Następnie jazda do centrum – zwiedzanie przystani, potem jazda w deszczu wzdłuż wybrzeża do Belfastu. Po drodze zwiedzanie starego młyna i przejażdżka przez małe miasteczka. Za kierownicą jednego z aut „pani dzika”. Na drogach mnóstwo małych rond, które trzeba objeżdżać zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a drogowskazy mają tę cechę, że trzeba wykręcać głowę, aby upewnić się, że należy nadal jechać prosto. Popołudnie w celtyckim parku narodowym – trzydzieści lat temu nie było tam nic, a teraz zbudowano ponad pięcio-tysiącletnie kurhany. W dużej części z betonu. Ale turyści to kupują. W Belfaście czerwony asfalt, poszukiwania noclegu – wcześniej ugadany telefonicznie pan okazuje się starym satyrem o specyficznym poczuciu braku humoru. Cofamy się od progu. Przeglądamy kilka potencjalnych miejsc i lądujemy w typowym brytyjskim/irlandzkim szeregowcu, w którym są trzy poziomy, ale jest wąsko. Na samej górze trudno się w pokoju wyprostować. Po złożeniu bagaży idziemy na miasto. Wizyta w bardzo kolorowym, zdobnym i głośnym pubie, potem w lekkim deszczu zwiedzanie centrum, niestety knajpy się zamykają. Coraz więcej pijanych. Wizyta w drugim pubie, a potem piechotą do domku. Po drodze fiszendczips. Frytki grube, tłuste i mało finezyjne. Szybko spać.

piątek
rano grupa zakupowa przynosi z Tesco kilogramy jedzenia, potem robienie śniadania, jedzenie i dojadanie. Następnie oddanie klucza i zwiedzanie sklepów i targu w centrum. Krótki popas w galerii handlowej. Następnie jazda na północ wzdłuż wschodniego wybrzeża. Pola ogrodzone i sporo owiec. Postoje nad brzegiem morza, potem niedaleko wiszącego mostu, który po południu zamykają, dalej zwiedzanie grobli gigantów, a potem znowu poszukiwanie noclegu. Udaje nam się rewelacyjnie – w kompleksie odnowionych eleganckich domków. Niedaleko wiejska restauracja – baranina wchodzi aż miło. Do tego koncert na żywo. Niezmordowany gitarzysta śpiewa ponad 2 godziny piosenki o życiu. Bijemy brawo po każdej. W zasadzie tylko my. Powrót częściowo piechotą do domku i picie Guinessa.

Skały

sobota
w sąsiednim miasteczku okupujemy kawiarnię, kupujemy bilety do destylarni whiskey, a korzystając z czasu zwiedzamy okoliczną plażę. Wizyta w destylarni upewnia, że produkcja alkoholu to prosta sprawa. Potem pamiątkowy drink w cenie zwiedzania i wizyta w sklepie z pamiątkami, gdzie łagodnie wydaje się pieniądze na gadżety. Dalej jazda do Derry, zwiedzanie sklepów i murów obronnych. Po jednej stronie miasta dzielnica lojalistyczna, po drugiej republikańska. Przed domami powiewają odpowiednie flagi, a na bocznych ścianach ideologiczne murale. Obiad. Jazda na półwysep Fannad i wieczorne poszukiwanie noclegu. Było trochę ciężko, ale się udało. Znowu stara gospodyni w małej wsi. Odkrywamy grę w Bubble Breakera – dostępna na komórki z systemem Windows Mobile. Czas też poczytać trochę gazety.

Mural

niedziela
jazda wzdłuż północnego wybrzeża – drogi wąskie i kręte, rzuca też w pionie, bo nie zniwelowano gruntu przed położeniem asfaltu. Jakieś objazdy, przejazd przez góry. Postój na przełęczy i odśpiewanie szanty nad biedną pogrążoną w spokoju wioską. Zahaczyliśmy o plażę koło cmentarza – był odpływ i tysiące ośmiorniczek wkręconych w wilgotny piasek na odsłoniętym dnie. Obiad w lobster-barze. Wewnętrzne ściany obwieszone fotografiami drużyn futbolowych, proporczykami i koszulkami klubowymi. W TV transmisja z wyścigu Formuły 1 w Monako. Jazda przez wysokie serpentyny. Zwiedzanie wysokich klifów. Stromo i gdzieniegdzie bez zabezpieczeń. Ale owcom to nie przeszkadza. Nocleg w przyjemnej chatce. Potem wizyta w pubie. Najpierw na stojąco, bo pełny. Są całe rodziny. Chyba jakieś przyjęcie pierwszo-komunijne. Na ulicy plakat z małpkami wzywającymi do niegłosowania za ratyfikacją traktatu z Lizbony.
Jezioro
Skały

poniedziałek
dość długa jazda do Dublina, po drodze irlandzki interior. W Dublinie korki drogowe, znaleźliśmy nocleg w powiktoriańskiej willi, a niedaleko odstawiliśmy auto. Jazda autobusem do centrum. Trzeba wrzucać monety do skarbonki i drukuje się bilet. Jazda na piętrze. Przykładnego zachowania pasażerów strzeże kamera i uwagi kierowcy. Wysiadka w centrum. Na obiad wykwintne hamburgery, potem kawiarnia z polską obsługą (chociaż szefem był „pan dziki”). Odwiedziny w paru sklepach i w Trinity College. Zakotwiczyliśmy w pubie z nietanim piwem. Telefony do Polski – Dzień Matki. Znowu mocny deszcz – powrót taxi i szybko spać.

Irlandzka owca

Irlandzka owca

wtorek
śniadanie i pakowanie, jazda taxi w deszczu do Muzeum Guinessa. Kilka pięter o piwie i firmie, następnie polowanie w sklepie z pamiątkami. Jazda tramwajem do centrum i szybki obiad w barze. Autobusem w lekkim niedoczasie po bagaże i w korkach na lotnisko. Tu dopiero kolejki, ale udało się wszystko sprawnie i mimo zgubionej jednej karty pokładowej wszystko poszło gładko. A po przylocie, niektórzy od razu do pracy, niektórzy we środę, a pozostali przezornie urlopowali się na jutro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>